O autorze

Publikowane w 2005:

Artykuły
Bez zmiłowania, ale z głową
Oczywiście, że chodzi o władzę
Wzięte z sufitu
Gra o asekuracyją
Ja teĹź zapraszam pana premiera!
Zajrzeć pod atrapę
Zbudujmy pomost!

Starsze teksty znajdziecie w Archiwum

Komentarze i felietony
Wojna na przeciąganie
IV RP coraz bliĹźej
Psi vacat
Po PO?
ChĂłr dziewic

Starsze teksty znajdziecie w Archiwum

Felietony warszawskie
A więc, wojna!
Bajania noworoczne
Dwakroć zmyślny
Paragraf 2(1)2
Bez propagandy, rzeczowo
Ratusz bez głowy
Koalicja skwitowana
Dodawać, nie odejmować
Poker o więcej
Rura i łabędź
Feta w nieco gorzkim sosie
Proste marzenia

Starsze teksty znajdziecie w Archiwum

Książki


Email

Powrót do archiwum

21.11.2002
MÓWMY GŁOŚNO I WYRAŹNIE

Powszechne przekonanie, że politycy kradną nie dziwi. Ze złodziejstwem spotykamy się w Polsce na każdym kroku; właściwie można z niewielkim ryzykiem błędu założyć, że jeżeli tylko jest cokolwiek do ukradzenia, to zostanie ukradzione. Politycy jednak nie muszą się tym przekonaniem na co dzień przejmować, ponieważ wyborcy są ślepi na przewiny własnych faworytów; zaś opinia złodzieja (podobnie jak agenta) nikomu jeszcze nie zaszkodziła w życiu publicznym.

Ale to wszystko tylko do czasu. I, jak myślę, ten czas przyzwolenia na złodziejstwo niebawem się skończy. Nie nastąpi wówczas jak łudzą się np. politycy z Prawa i Sprawiedliwości - sprawiedliwy proces (chociażby przed opinią publiczną) oraz ukaranie winnych, a oczyszczenie niewinnych, lecz wszyscy politycy zostaną odrzuceni przez wyborców na rzecz jakiegoś samozwańczego szeryfa. Wraz z politykami zaś pójdą precz instytucje demokratyczne. No, chyba, że obecna klasa polityczna wzbije się ponad interesy partyjne. W tym tekście będę ją do tego namawiał.

CO JE MOJE

Mass-media aż do znudzenia bombardują nas informacjami o zawłaszczaniu państwa i gospodarki przez partie polityczne. Parę lat temu wydawało się, że nie może być gorzej niż za rządów Pawlaka, który prezentował przysłowiową chłopską pazerność na stanowiska i przywileje. AWS w sojuszu z UW udowodniły jednak, że można twórczo rozwinąć teorię Teraz k... my. Ale to, co dzieje się obecnie przekracza najczarniejsze przewidywania. Ministrowie Millera zagarniają wszystko bez wyjątku, czego najbardziej spektakularnych przykładów dostarczają Kaczmarek i Łapiński. Ten rząd nie cofa się nawet przed użyciem, do swoich rozgrywek partyjnych, służb specjalnych, aparatu ścigania i wymiaru sprawiedliwości. Wystarczy wspomnieć o rozgrywce o władanie PKN Orlen. Plany zaś ministra zdrowia, Łapińskiego, udowadniają, że partie polityczne dla swoich doraźnych celów (władanie pieniędzmi podatników przeznaczonymi na służbę zdrowia) są skłonne psuć państwo. Tak, jak przed laty, partie polityczne (i prawicowe i lewicowe) świadomie a wbrew logice ustrojowej państwa demokratycznego - podporządkowały sobie telewizję i radio publiczne, czego gorzkie owoce zbieramy do tej pory, a końca tego blamażu nie widać.

Upartyjnienie państwa bowiem, to nie tylko rozdawnictwo posad publicznych: rządowych i samorządowych, dla swoich, choć głównie na to zwracają uwagę dziennikarze. Upartyjnienie oznacza również dostosowywanie ustaw, regulujących funkcjonowanie państwa i gospodarki, do potrzeb aktualnie rządzących i ich zaplecza politycznego. Takie działania obserwujemy obecnie w sprawach mediów publicznych, ochrony zdrowia (kasy chorych), oświaty (matury według starych zasad, uniemożliwienie obiektywnej oceny efektów nauczania). Nie jest, jak sądzę, przypadkiem, że instytucja służby cywilnej zgodnym wysiłkiem lewicy i prawicy - stała się fikcją. Nie jest też przypadkiem, że prokuratura to cały czas zbrojne ramię rządu, a nie autonomiczna część III władzy, czyli wymiaru sprawiedliwości.

Upartyjnienie państwa to, przede wszystkim, psucie tego państwa dla doraźnych potrzeb rządzących. Korupcja i jej gigantyczne rozmiary, to jedynie pochodna tego procesu. A jednocześnie korupcja, złodziejstwo są stare jak świat. Gdy więc oburzamy się i słusznie ! na współczesne polskie złodziejstwo, powinniśmy mieć świadomość walki z wiatrakami. Jeżeli nie chcemy się wiecznie frustrować, naszym celem nie powinno być wyeliminowanie złodziejstwa (możliwe dopiero po zmianie natury ludzkiej na anielską), a jedynie ograniczenie go, swoiste ucywilizowanie. A także co równie ważne potępienie korupcji przez opinię publiczną.

Kiedyś dosyć łatwo sięgałem w publicystyce po argument, że Polska jest krajem przeżartym korupcją. Od tamtego czasu, sytuacja w naszym państwie nie uległa poprawie, wręcz przeciwnie jak miałem okazję zauważyć pracując przez parę ostatnich lat w instytucjach publicznych. Co gorsza, rozmaite przykłady prowadzą do wniosku, że nie ma w Polsce ugrupowania politycznego bez niewyjaśnionych afer za uszami. Spełnił się scenariusz rysowany konsekwentnie przez Jerzego Urbana w Nie: wszyscy są unurzani w błocie. I ci z PRL-u i ci z Solidarności. Niestety, nikt ludzi Solidarności, nawet Urban, w to błoto nie wepchnął weszli sami, na własne życzenie.

Jednak w wypowiadanych sądach stałem się ostrożniejszy. Dlaczego? Otóż, doszedłem do przekonania, że uczestnicy życia publicznego, głównie politycy wszystkich szczebli, traktują korupcję wyłącznie instrumentalnie: razi ich źdźbło u innych, u swoich akceptują belkę. Mentalność Kalego jest mentalnością dominującą. W efekcie, każda akcja antykorupcyjna, każdy apel o czyste ręce są skażone własnymi przewinami apelujących, własnym trupem w szafie, przywodząc na myśl ludowy koncept z okrzykiem łapaj złodzieja. I można wówczas zasadnie podejrzewać, że politykom wcale nie chodzi o oczyszczenie życia publicznego, tylko o eliminację konkurentów do władzy, a przy okazji - odwrócenie uwagi od siebie. Świadczyłyby o tym spektakularne akcje prokuratury, policji i służb specjalnych, nagłaśniane w telewizji i prasie, po których nie następują procesy sądowe, skazania obwinionych itd. Rzecz bowiem nie w wykryciu i ukaraniu nadużyć, a w propagandowym spektaklu dla maluczkich.

SZYTO-KRYTO

W publicystyce sformułowano nawet tezę, że polska klasa polityczna jako całość jest już na tyle uwikłana w afery, że dla swojego własnego dobra (co z dobrem ogółu nie ma bynajmniej nic wspólnego!) nie pozwoli na wyjaśnienie jakiejkolwiek z nich. A to z obawy przed rewanżem konkurentów. Ta teza jest przygnębiająca. I to nawet nie dlatego, że w fatalnym świetle stawia liderów naszego życia publicznego, ale ze względu na to, że stawia pod znakiem zapytania możliwość wyjścia z tego bagna. Przeciwdziałanie zostanie wówczas zaproponowane obywatelom przez ludzi spoza klasy politycznej, co otworzy drogę uzurpatorom i innym przeciwnikom demokracji.

Notabene, politycy zażarcie podcinają gałąź, na jakiej siedzą. Nie przypominam sobie rozmowy z politykiem, z której nie dowiedziałbym się, że jego konkurenci (często z własnego ugrupowania) to złodzieje, agenci (w najlepszym wypadku amerykańscy, częściej rosyjscy), zdrajcy, wariaci (w sensie medycznym) lub po prostu głupcy, co w tym kontekście jest chyba komplementem. Politycy zatem, kierowani interesem doraźnej walki personalnej, wykorzystują mass-media do wytworzenia obrazu wszechkorupcji w Polsce. I do sączenia w obywateli przekonania, że wszyscy politycy kradną, a zatem z tych środowisk nie sposób oczekiwać ratunku.

Dziennikarze, myślę, nie powinni w tych sprawach politykować. O aferach, sprawach niejasnych, może przestępstwach, a może tylko dwuznacznych moralnie, trzeba pisać wprost i bez zwłoki. To nie mass-media tworzą zły klimat w życiu publicznym, tylko złe fakty. A już przemilczanie byłoby najgorsze. Skoro w Polsce opinia publiczna jest rachityczna, nie potrafi wytworzyć atmosfery potępienia wobec złodziejstwa, to dmuchajmy i chuchajmy na mass-media, jako może już ostatni bastion normalności, zdrowego rozsądku i przyzwoitości (przy całych uwikłaniach i zależnościach wielu redakcji), dzięki którym obywatele dowiadują się o stanie spraw w państwie. Być może, już tylko mass-media potrafią zmusić lub natchnąć polityków myślą, że czas wziąć się za czyszczenie polskich stajni, nim nas z nich wyrzucą?

A warto chyba o tym mówić, gdyż odnoszę wrażenie, że politycy tak naprawdę nie oburzają się na korupcję. Ma to swoje źródło zapewne w przekonaniu, że władza nie jest, jakby wydawało się obywatelom oczytanym w demokratycznej literaturze, obowiązkiem, ale przywilejem, swoistym aktem nadania własności kraju, regionu, miasta, gminy. Rządzę, a więc to moje. Moje, a zatem, sam biorę, daję też swoim. W praktyce politycznej uczciwość polega na tym, żeby nie brać samemu więcej niż daje się własnemu ugrupowaniu. Polscy Katoni zaś to ci, co kradną dla własnej partii, sami dla siebie nic nie biorąc.

Liderzy partyjni, prawdę mówiąc, nie mają wyboru. Nie muszą wprawdzie kraść dla siebie takiego przymusu jeszcze w Polsce, poza mafią, nie ma! ale muszą zapłacić swojemu aktywowi. Dlatego stopień upartyjnienia państwa i gospodarki jest tak duży, niezależnie od tego czy władze sprawuje prawica czy lewica. A głównym tego powodem jest konieczność zezwolenia na prywatne łowy na publicznych terytoriach, czyli wszystko to, co nazywamy uczenie korupcją, a potocznie złodziejstwem.

Jeśli jednak liderzy, kierownictwa poszczególnych partii, nie mają praktycznie wyboru, są zakładnikami własnego tzw. aktywu, to czyżbyśmy mieli do czynienia z sytuacją bez wyjścia?

WIDZIAŁY GAŁY I WIDZĄ

Słabością polskiej polityki jest brak w niej ludzi, myślących w kategoriach szerszych od interesów własnego ugrupowania. Najczęściej, niestety, mamy do czynienia z politykami dojutrkowymi, dzielącymi świat na swoich i obcych. Swoim wolno wszystko, i dla swoich wolno sobie pozwolić na wszystko. Takie kategorie jak państwo, dobro ogółu, racja stanu nie maja wzięcia na co dzień w Polsce. Nie wszyscy polscy politycy są tacy. Ba, założyłbym się, że większość stara się zachowywać uczciwie i normalnie. Tylko często ulegają presji, że coś tam niezbyt czystego trzeba zrobić dla dobra partii. Więc robią. Tym bardziej, że nie ma presji opinii publicznej, żeby zachowywali się inaczej. Stwórzmy taką presję w mass-mediach. Przecież w interesie uczciwych, w interesie tych, którzy politykę rozumieją głównie jako służbę dla ogółu, jest potępienie złodziejstwa, korupcji, patologii. No, tak, ale czy ci sami politycy, którzy natychmiast zgłosiliby się do walki z korupcją, rozumieliby, że tym, co pozwala korupcji bezkarnie kwitnąć jest upartyjnienie państwa? Czy potrafiliby wycofać się z zawłaszczania państwa?

Może zatem warto powiedzieć na głos, że już najwyższa pora zaprzestać upartyjniania Polski, że każdy następny krok na tej drodze grozi likwidacją demokracji i przekształceniem państwa w dyktaturę. Przyjdzie robić porządek jakiś Lepper czy inny ćwierćinteligent o wodzowskich zapędach. I że chociażby instynkt samozachowawczy polityków powinien natchnąć ich chęcią przeciwdziałania tej groźbie. Scenariusz, w którym w Polsce dochodzi najpierw do rozruchów społecznych, następnie do przyspieszonych wyborów i sukcesu ludzi spoza establishmentu politycznego, przestał już być political fiction. Parokrotnie w Polsce politycy umawiali się, a przynajmniej deklarowali chęć takiej umowy, żeby niektóre sprawy, problemy postawić poza ringiem politycznym, np. wstąpienie Polski do NATO. Czy nie można by się teraz umówić, że poza ringiem politycznym znajdą się: media publiczne, prokuratura i resort sprawiedliwości, bezrobocie, a także firmy z udziałem skarbu Państwa? Czy naprawdę rządowi i parlamentowi zajęłyby dużo czasu odpowiednie zmiany prawne i personalne w instytucjach, mających decydujące znaczenie dla jakości tych obszarów życia publicznego?

Ruch należy do ludzi władzy. Oni mogą na nowo skonstruować media publiczne, tak żeby ich misja była gwarantowana przez ciało równie niezależne jak niepolityczne (np. prezes Sądu Najwyższego plus przedstawiciele stowarzyszeń twórczych i dziennikarskich). Oni mogą spowodować nowa ustawę o prokuraturze, uniezależniającą tę instytucję od rządu. Oni też mogą wprowadzić bezwzględny nakaz przeprowadzania konkursów na wszystkie kierownicze stanowiska w firmach, będących własnością lub współwłasnością skarbu państwa. Mogą, ale nie muszą. Taki ruch wymagałby wielkiej wyobraźni politycznej, myślenia o przyszłości naszego państwa. I wymagałby lojalnej współpracy opozycji, co też niestety nie jest oczywiste. Byłby to też widomy dowód, że demokracja jest na tyle silna, że potrafi sama zwalczyć, atakujące ją choroby. Byłaby wówczas szansa na zmianę powszechnego, niestety, przekonania, że po 1989r. zapanował u nas czas rozkradania państwa, że lepiej żeby był porządek niż ta cała demokracja.

Jestem pewien, że gdyby w tak spektakularny sposób zaczął się w naszym państwie odwrót od upartyjniania, to jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki również korupcja, z rozbuchanej na miarę cesarza Bokassy, zmalałaby do rozmiarów spotykanych w najstarszych demokracjach. Dla moralistów byłoby to mało, dla obserwatorów polskiego życia politycznego radykalna poprawa na lepsze.

Jak znam życie, taki cud jednak nie nastąpi. Politycy wszystkich partii będą pracować na rzecz przyszłego polskiego Perona może niektórzy z nadzieją, że to oni zostaną tym Peronem? I za dwa, trzy lata okaże się, czy szybciej zacznie nas cywilizować Unia Europejska, czy szybciej wyborcy zagłosują przeciw demokracji.

Mimo to, wbrew chłodnej analizie, ale zgodnie z nadzieją, a i zgodnie z zasadą, żeby walczyć do końca, mówmy głośno i wyraźnie całej naszej klasie politycznej: panowie, prowadzicie państwo do zguby, opamiętajcie się, jeszcze jest czas na ratunek! I mówmy im to codziennie, dopóki nie zaczną myśleć o dobrze wspólnym.

Artykuł w wersji skróconej ukazał się na łamach Gościa Niedzielnego.

Powrót do archiwum