O autorze

Publikowane w 2005:

Artykuły
Bez zmiłowania, ale z głową
Oczywiście, że chodzi o władzę
Wzięte z sufitu
Gra o asekuracyją
Ja teĹź zapraszam pana premiera!
Zajrzeć pod atrapę
Zbudujmy pomost!

Starsze teksty znajdziecie w Archiwum

Komentarze i felietony
Wojna na przeciąganie
IV RP coraz bliĹźej
Psi vacat
Po PO?
ChĂłr dziewic

Starsze teksty znajdziecie w Archiwum

Felietony warszawskie
A więc, wojna!
Bajania noworoczne
Dwakroć zmyślny
Paragraf 2(1)2
Bez propagandy, rzeczowo
Ratusz bez głowy
Koalicja skwitowana
Dodawać, nie odejmować
Poker o więcej
Rura i łabędź
Feta w nieco gorzkim sosie
Proste marzenia

Starsze teksty znajdziecie w Archiwum

Książki


Email

Powrót do archiwum

7.12.2002
WIELOBOK POLSKI

Politycy niczym kuglarze, mamią nas szarych wyborców, królikami wyciąganymi z cylindra. I wprawdzie króliki wyglądają na zdechłe, a cylindry na znoszone cyklistówki, ale najgorsze jest to, że większość widzów nie wie, w jakim przedstawieniu bierze udział. Tymczasem, czy to jest teatr o nazwie SLD, czy PO, czy Prawica Jakaś Tam kuglarstwo uprawiają podobne. Bez polotu, bez poziomu, i bez dbałości o widza. Wyborcy-widzowie kupują zaś bilety to u jednych, to u drugich, miotając się w istocie bez sensu, choć z nadzieją na dobrą przyszłość.

A przecież na politykę i polityków można spojrzeć inaczej, inne postawić im wymagania i racjonalniej je egzekwować. Politycy to menedżerowie, wynajęci przez nas do zarządzania sferą publiczną. Nie ma powodu, żebyśmy godzili się z ich fuszerkę. Niech harują jak osły, skoro zachciało im się takiego właśnie chleba. Dlatego odłóżmy na bok programy partyjne, którymi wymachują przed naszymi oczami niczym sztandarami bojowymi. Te programy czynią zadość głównie potrzebom ideologicznym poszczególnych ugrupowań, a do rozwiązania konkretnych problemów społecznych najczęściej mają się nijak.

Śmoje-boje

Weźmy pod lupę problem bezrobocia w Polsce. Wszyscy deklarują walkę z nim jako ważną swą powinność. W ogóle, nasze życie publiczne, to sądząc z przekazów medialnych, ciąg nieustannych walk, wojen i bitew o lepszą przyszłość. A takie bezrobocie od tej ciągłej walki z nim rośnie w siłę i ma się całkiem dostatnio. Są regiony, np. Mazury, gdzie w miastach bezrobocie sięga już 50 (pięćdziesięciu) procent! Nie dziwi mnie, że związki zawodowe zachowują się w sprawie bezrobocia dwuznacznie, żeby nie powiedzieć faryzejsko. Deklarują troskę, a myślą jedynie o interesie zatrudnionych, już mających pracę. Siła związków opiera się na zatrudnionych i na przywilejach w kodeksie pracy. Bezrobotni nie mają kodeksu ani przywilejów. Dlaczego niby miałby się nimi troszczyć aparat związkowy? Postawa związkowców wynika z ich korporacyjnych ograniczeń. Nie inaczej jest z pracodawcami, którzy najchętniej pozbawiliby pracujących wszelkiej ochrony prawnej, a czy by stworzyli nowe miejsca pracy, to by dopiero przyszłość pokazała. Niestety, ponad te uwikłania korporacyjne nie wznoszą się politycy. Niektórzy spośród nich trzymają stronę związków zawodowych, niektórzy hołubią pracodawców. Poza ekspertami i pasjonatami, nikt nie zadaje sobie pytania: jak rozwiązać problem bezrobocia?

Takie pytanie powinien zadać sobie rząd. Ale rząd zajął się np. budową dróg i mieszkań, kosztem zadłużenia społeczeństwa na przyszłość. Owszem, w wyniku tych działań mogą powstać nowe miejsca pracy, zwłaszcza pracy niskokwalifikowanej, a zatem bardzo poszukiwanej na prowincji, jednak będzie to efekt uboczny, niejako przy okazji A okazją, jak mówią złośliwi analitycy polskiej sceny publicznej, jest to, że przemysł budowlany, to ekonomiczne zaplecze układu obecnie rządzącego, gdyż powstał z przekształcenia poprzez uwłaszczenie się starej kadry kierowniczej PRL-owskich kombinatów i zjednoczeń. A zatem, pomysł rządu, forsowany przez lidera Unii Pracy, wicepremiera Marka Pola, ma na pierwszy rzut oka wiele wspólnego z ideą robót publicznych jako metodą łagodzenia bezrobocia, ale tak naprawdę służy zasileniu kolosalnymi pieniędzmi (na koszt podatnika i jego przyszłości) zaprzyjaźnionych firm.

Ten przykład pokazuje, co to jest i jak działa, piekielny wielobok polski, powstały dlatego, że w polskim życiu publicznym ścierają się ugrupowania korporacyjne, dbające tylko o interesy grupowe, a ani państwo ani jego instytucje, ani partie polityczne czy samorząd nie stanowią forum wykluwania się idei szerszych, publicznych właśnie. W tym wieloboku, niczym w trójkącie bermudzkim, giną wszystkie pomysły rozwiązania ważnych społecznych problemów.

No, ale jeśli politycy a także działacze samorządowi - realizują wyłącznie interesy grupowe, to niech ich utrzymują i niech głosy na nich oddają tylko członkowie ich grup. Dlaczego mają do tego rękę przykładać szarzy obywatele? Dlaczego mamy legitymizować, a co gorsza, również finansować ludzi, którzy tylko udają, że zajmują się dobrem wspólnym?!

Spadkobiercy Potiomkina

Ta atrapa, na wzór wsi potiomkinowskich, zamiast prawdziwego działania na rzecz wspólnoty, może trwać w najlepsze, ponieważ opinia publiczna istnieje u nas tylko w formie szczątkowej. Z lekką tylko przesadą, można by wręcz powiedzieć, że opinia publiczna sama jest atrapą; podobnie jak życie publiczne realizuje się w kłamliwych dekoracjach.

Rząd nie rozwiązuje problemów ogólnych, rozwiązuje problemy swoje. Parlament to miejsce do udowadniania elektoratowi własnej niezłomności ideowej. Mass-media w najlepszym wypadku ograniczają się do jednodniowego wytykania zła, a w gorszym biorą udział w rozgrywkach politycznych czy biznesowych. Samorządy to miejsce do partyjnego i prywatnego zawłaszczania kasy publicznej. Organizacje obywatelskie, stowarzyszenia twórcze istnieją jedynie w szlachetnej wyobraźni redaktora Stefana Bratkowskiego. W efekcie, nikt nie ma moralnej sankcji do oceny zachowań osób i instytucji, biorących udział w życiu publicznym. Skoro zaś tak, to hulaj dusza, piekła nie ma! O czym zresztą wymownie pouczają polityczne i towarzyskie losy osób uwikłanych w rozmaite afery (gospodarcze, agenturalne itd.) , którym włos z głowy nie spadł i nie dotknął ich bojkot. Także ze strony mass-mediów, że wrzucę kamyk do własnego ogródka.

Mass-media, niestety, tworzą pozór opinii publicznej. Dzięki nim i w nich wypowiadają się politycy i sami dziennikarze. Bardzo rzadko, eksperci niezależni. O rozmaitych sprawach wypowiadają się zatem prawie jedynie ludzie bezpośrednio zainteresowani jakąś opinią lub decyzją państwową; odpowiedzialni politycznie za to, co się dzieje lub politycznie zainteresowani w krytykowaniu tego, co się dzieje. Sprawy merytoryczne w tej sytuacji schodzą na plan dalszy. I, na moje oko, nie ma dla nich miejsca na żadnym forum publicznym.

Czy możemy jakoś temu zaradzić?

Kartka obywatelska

Z badań socjologicznych, a i z obserwacji potocznej, wynika, że dziś najbardziej nas niepokoją: bezrobocie, ochrona zdrowia, emerytury. Lęku jest tak dużo, że mógłby na nim wyrosnąć nowy Peron, co rozładowałoby (na krótko) nastroje społeczne i zahamowałoby (na długo) możliwość rozwoju kraju. Ale na tejże samej pożywce mogłaby wyrosnąć nowa, sensowna klasa polityczna, gdyby znaleźli się ludzie, poważnie podchodzący do zadań publicznych. Przecież, o ile gospodarka powinna mieć jak najmniej wspólnego z państwem, wręcz od niego uciekać, to problemy społeczne nie są do rozwiązania poza państwem (rozumianym szeroko, jako rząd, samorząd, organizacje obywatelskie itd.itp.).

Obecny rząd stara się wywrzeć wrażenie, ze dostrzega problemy społeczne i chce je rozwiązać. Rzecz w tym, ze prowadzi nas w ślepy zaułek. O pozornej walce z bezrobociem już wspomniałem. W sprawie ochrony zdrowia minister od niej wymyślił przywrócenie starej, wypróbowanej przez kilkadziesiąt lat w PRL, państwowej służby zdrowia. Pogratulować! W sprawach emerytur rząd niczego nie proponuje; zaniechał nawet przekazywania składek z ZUS do funduszy emerytalnych. Ostatecznie jak powiedział niegdyś premier Cimoszewicz powodzianom - obywatele sami są sobie winni, mogli się przecież ubezpieczyć. W tym wypadku powstaje jednak pytanie: gdzie? Notabene, specjaliści twierdza, że nie rozwiąże się problemu bezrobocia w Polsce bez naprawy systemu emerytalnego. Ale w tych dwóch sprawach działają całkiem inne grupy interesów, które nigdy nie pomyślą całościowo o problemie.

Najgorzej jednak, że rząd chce również maksymalnie scentralizować i upaństwowić gospodarkę. Podcina to de facto możliwości rozwoju kraju ( aż żenujące, ze trzeba tu przywołać znowu przykład PRL.

Nie wiem, prawdę mówiąc, co w tej sytuacji może zrobić szary obywatel? W akcie desperacji proponuję, żebyśmy przybili na drzwiach lokali partyjnych, koalicji i opozycji, parlamentarnej i pozaparlamentarnej, kartkę papieru z trzema pytaniami adresowanym do Szanownego Polityka:

1 co chcesz zrobić w sprawie bezrobocia?

2 - co chcesz zrobić w sprawie ochrony zdrowia?

3 co chcesz zrobić w sprawie emerytur?

Może, choć w to wątpię, ktoś zastanowi się nad konkretnymi odpowiedziami? Jak na razie, odpowiedź widoczna gołym okiem, wypowiadana przez polityków zgodnym chórem, choć bezgłośnie, brzmi: nic.

Więc taka kartka papieru to zapewne też nic? Ale od czegoś powinniśmy zacząć.

Powrót do archiwum