O autorze

Publikowane w 2005:

Artykuły
Bez zmiłowania, ale z głową
Oczywiście, że chodzi o władzę
Wzięte z sufitu
Gra o asekuracyją
Ja teĹź zapraszam pana premiera!
Zajrzeć pod atrapę
Zbudujmy pomost!

Starsze teksty znajdziecie w Archiwum

Komentarze i felietony
Wojna na przeciąganie
IV RP coraz bliĹźej
Psi vacat
Po PO?
ChĂłr dziewic

Starsze teksty znajdziecie w Archiwum

Felietony warszawskie
A więc, wojna!
Bajania noworoczne
Dwakroć zmyślny
Paragraf 2(1)2
Bez propagandy, rzeczowo
Ratusz bez głowy
Koalicja skwitowana
Dodawać, nie odejmować
Poker o więcej
Rura i łabędź
Feta w nieco gorzkim sosie
Proste marzenia

Starsze teksty znajdziecie w Archiwum

Książki


Email

Powrót do archiwum

27.09.2003
TO CAŁE MEDIALNE ZŁO

Przesłanie tego tekstu może szokować. Ale tylko tych, którzy zamiast rzeczywistości wolą fasady. Telewizja i radio publiczne powinny być jak najszybciej sprzedane w prywatne ręce, podobnie jak gazety, banki i liczne inne firmy państwowe. Jednocześnie państwo powinno zamawiać w przetargach publicznych tzw. programy misyjne u nadawców i producentów prywatnych. Obywatele bowiem mogą zgodzić się na płacenie podatku, jeśli służy on dobru wspólnemu. Nie ma zaś żadnych racji, żeby nasze pieniądze służyły urzędnikom państwowym do uporczywego ograniczania wolności słowa, szkodzenia mediom prywatnym, korupcji politycznej i budowania wpływów partyjnych w świecie mass mediów.

Garb niedawnej przeszłości

Władztwo polityków nad mediami elektronicznymi, które słusznie wywołuje dziś oburzenie opinii publicznej, zostało wprowadzone blisko 10 lat temu Ustawą o radiofonii i telewizji. Patronem tej ustawy był prezydent Wałęsa, a merytorycznie wspomagali go miedzy innymi niezależni dziennikarze o prawicowych sympatiach. Pierwszym spektakularnym efektem wprowadzenia Ustawy było powołanie Wiesława Walendziaka na prezesa TVP i przejęcie rządów na Woronicza przez ludzi, którzy deklarowali chęć realizowania misji publicznej telewizji. Niestety, nad czym bardzo ubolewam, była to tylko kolejna odsłona z cyklu: dziś TVP należy do prawicy, jutro do lewicy lub odwrotnie. Chodzi tu głównie o bezpośrednią podległość ludzi mediów ludziom polityki. Kariera polityczna Wiesława Walendziaka w wyniku prezesury TVP, i prezesura TVP dla Roberta Kwiatkowskiego osiągnięta dzięki karierze politycznej, udowadniają, że niezależność mediów publicznych jest mrzonką. Niezależnie od sympatii politycznych i osiągnięć dziennikarskich kolejnych kierownictw radiofonii i telewizji.

Zasadniczą bowiem wadą Ustawy o mediach elektronicznych jest wpisany w nią na stałe mechanizm ciągłej politycznej kontroli. Przejawia się on przede wszystkim w trzech obszarach:

    - dorocznego zatwierdzania sprawozdania Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji przez parlament i prezydenta,

    - partyjnego klucza przy powoływaniu członków Krajowej Rady, a w konsekwencji takiego samego systemu przy powoływaniu rad nadzorczych i zarządów rozgłośni radiowych i telewizyjnych,

    - uznaniowego przyznawania przez Krajową Radę koncesji i częstotliwości prywatnym nadawcom radiowym i telewizyjnym oraz równie uznaniowego przedłużania lub nie tych koncesji i częstotliwości.

Nowe, ale stare

Takie właśnie władztwo i obfite korzystanie z jego prerogatyw przez SLD-owską grupę trzymającą władzę budzi, na szczęście, zasadniczy i powszechny sprzeciw opinii publicznej. Wywołuje też niefortunne propozycje polityków opozycyjnych podziału telewizji i radia na program rządowy i program opozycyjny, ale politykom tym o czym warto pamiętać, gdy się ich krytykuje jak uczynił to np. Tomasz Lis (Rzeczpospolita nr 225 z 26 września br.) chodzi przecież o to, żeby jak najszybciej ograniczyć monopol SLD w telewizji i radiu państwowym (uzurpatorsko zwanym publicznym). Jest istotna różnica między zasadą monopolu, której broni SLD, a propozycją zróżnicowania, jaką wysuwa PiS. Przecież władztwo SLD nad mediami państwowymi i znaczny wpływ tego ugrupowania na media prywatne jest w sensie prawnym zagwarantowane co najmniej do 2009r, kiedy to do końca zmieni się personalnie skład Krajowej Rady. Zmiany personalne z kolei są zależne od wyników najbliższych wyborów parlamentarnych i prezydenckich. Nie dziwi mnie zatem, że politycy sprzeciwiający się monopolowi SLD w mediach państwowych próbują coś doraźnie poprawić. Jednak wizja docelowa musi być inna. Dlatego jest oczywiste, że bez generalnej i jak najszybszej zmiany prawa medialnego w Polsce, nie ma mowy o spełnianiu publicznej misji radia i telewizji. Podkreślam, chodzi o misję, a nie o instytucje!

Kolejne, drastyczne, wydarzenie świadczące dowodnie, że niezbędna jest jak najszybsza prywatyzacja mediów państwowych, stanowi rozpisany właśnie konkurs na obsadę zarządu TVP. Przy całym sztafażu pięknych słów i szlachetnych intencji, regulamin tego konkursu utrzymuje zasadę naczelną zapisaną w Ustawie o radiofonii i telewizji, że politycy wybierają swoich ludzi do Krajowej Rady, ci wybierają kolejnych swojaków do rad nadzorczych radia i telewizji, a następnie te rady za zasłoną konkursu lub bez niego wybierają kolejnych swojaków do zarządów. I inaczej być nie może. W instytucji państwowej zawsze najwięcej do powiedzenia będzie miał rząd i partie rządzące. Owszem, trzeba powołać nowy zarząd TVP. Po to jednak, żeby przygotował telewizję do prywatyzacji, a głównie wymyślił sposoby jak ocalić w nowych warunkach i za pieniądze podatników to, co jest wartościowego w tej telewizji. Czyli jak te programy przenieść do nowej rzeczywistości, w której misja byłaby spełniana na wolnym rynku mass mediów.

Kto, co, jak?

Jak jednak doprowadzić do nowego ładu medialnego, a właściwie do wolnego rynku mass mediów, gdy politycy mają inne interesy niż czytająca, słuchająca i oglądająca klientela ? Politycy przecież podejmują decyzje i stanowią prawa. Przekonywać? Tak, cierpliwie przekonywać do racji szerszych niż partyjne! Przekonywać i opozycję, i rządzących, i prezydenta. Ale do czego konkretnie? Co postulować? Co i jak trzeba zrobić, żeby nie pozostać tylko kolejnym szlachetnym głosem wołających na puszczy?

Jest obecnie wiele grup i środowisk, które debatują nad sposobami naprawy III RP. Namawiałbym te grupy, partie polityczne i stowarzyszenia twórcze - nie tylko dziennikarskie, gdyż misja publiczna radia i telewizji to coś o wiele szerszego niż obiektywizm polityczny, to przede wszystkim misja kulturowa - do przygotowania projektu nowej Ustawy o ładzie medialnym. Ta Ustawa, moim zdaniem, powinna przede wszystkim otworzyć drogę do prywatyzacji mediów publicznych oraz wykluczyć jakąkolwiek dowolność w udzielaniu koncesji i w przyznawaniu częstotliwości.

Nie ma żadnego racjonalnego powodu do istnienia państwowej telewizji i państwowego radia. Są tylko powody czysto polityczne. Są za to ważne powody, żeby misja publiczna była kontynuowana przez media elektroniczne i gazety. To przecież bardzo istotny obszar debaty publicznej, kształtowania się opinii obywatelskiej i dostarczania najistotniejszych informacji.

Nie powinno być mowy o instytucji przedłużania umowy koncesyjnej, byłaby ona wieczysta i podlegała normalnym regułom obrotu gospodarczego, czyli mówiąc po ludzku można by nią handlować. Podlegałaby wypowiedzeniu tylko, gdyby sąd stwierdził w prawomocnym wyroku łamanie ustanowionych przez Ustawodawcę reguł medialnych. Częstotliwości z kolei sprzedawałby mediom prywatnym, na zasadzie przetargu publicznego, odpowiedni resort czy jego agenda. One (częstotliwości) też podlegałyby regułom obrotu gospodarczego.

Krajowa Rada nadal by istniała, ale jej rola zostałaby sprowadzona do monitorowania przestrzegania prawa medialnego i zamawiania w przetargach publicznych programów misyjnych u producentów i telewizji prywatnych. Pieniądze na to byłyby uchwalane przez parlament, w budżecie, podobnie jak teraz np.na naukę i zdrowie. Nie byłyby jednak wydawane na wielką, nikomu niepotrzebną, a wręcz szkodliwą, instytucję państwową jaką jest Krajowa Rada. Nie byłyby też przejadane przez straszliwego molocha mediów państwowych, gdzie zawsze są synekury, pociotkowie i przekręty. Pieniądze podatników służyłyby zatem realizacji programów misyjnych, a nie biurokracji.

Członkowie Rady byliby nie odwoływalni w czasie swojej kadencji, chyba, że zostaliby prawomocnie skazani za przestępstwo umyślne. Kadencja członków Rady mogłaby być 7-letnia, tak, jak sędziów Trybunału Konstytucyjnego. Nie podlegałaby przedłużeniu. Rada miałaby prawo i obowiązek wszczynać procedury, prowadzące do sądowego unieważnienia koncesji lub innych przewidzianych prawem kar w wypadku łamania Ustawy medialnej. Rada powinna pochodzić z konkursu, przeprowadzonego na przykład przez Sąd Najwyższy lub Trybunał Konstytucyjny, według kryteriów sformułowanych przez stowarzyszenia twórcze, partie polityczne, inne organizacje obywatelskie. Kryteria te, podobnie jak cała proponowana Ustawa, musiałyby być przegłosowane przez parlament i podpisana przez prezydenta. W momencie wejścia Ustawy w życie automatycznie kończyłaby się kadencja wszelkich władz telewizyjnych i radiowych.

Nierealne a jednak...

W obecnym parlamencie jest to niemożliwe, ponieważ SLD ma w swoich rękach całość spraw medialnych i nie chce się z nikim dzielić. Opozycja będzie, oczywiście, namawiać władzę do podziału w mass mediach , ale to jest zwykła rola opozycji, żeby wmawiać rządzącym, że dla ich własnego dobra powinni podzielić się z opozycją tym czy tamtym. Rząd się nie podzieli. Wyborcy zaś w przyszłych wyborach parlamentarnych mogliby przyjrzeć się uważnie, co dana partia proponuje w sferze mass mediów. Jeśli zdanie obywateli będzie tutaj jasne, to partie opozycyjne nie ośmielą się iść do wyborów z propozycją podziału radia i telewizji, a partie rządzące z tezą, że dobrze jest jak jest.

Nie chcę wyjść na kompletnego naiwniaka. Oczywiście, zmiana prawa nie zmieni od razu sytuacji w mediach. Jest też jasne, że ustanawianie nowego prawa medialnego odbywać się będzie głównie w świecie politycznym, w partiach i grupach zainteresowanych układem władzy w państwie. Ale gdyby opinia publiczna zdołała również przez swoje namolne gadanie o tym w radiu, telewizji i pisanie w gazetach narzucić politykom reguły nie do naruszenia, to za parę lat mamy szansę na w miarę niezależne i mniej osaczane przez władzę media prywatne. Mamy też szansę na programy misyjne. Skończyłoby się niczym nie uzasadnione władztwo urzędników nad prywatnymi nadawcami. Lew Rywin nie mógłby przyjść do Adama Michnika z propozycją korupcyjną w imieniu grupy trzymającej władzę, gdyby w Polsce rządziło prawo medialne, a nie Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji, śmietanka śmietanki świata politycznego (niezależnie od jego barwy partyjnej).

Powrót do archiwum