O autorze

Publikowane w 2005:

Artykuły
Bez zmiłowania, ale z głową
Oczywiście, że chodzi o władzę
Wzięte z sufitu
Gra o asekuracyją
Ja teĹź zapraszam pana premiera!
Zajrzeć pod atrapę
Zbudujmy pomost!

Starsze teksty znajdziecie w Archiwum

Komentarze i felietony
Wojna na przeciąganie
IV RP coraz bliĹźej
Psi vacat
Po PO?
ChĂłr dziewic

Starsze teksty znajdziecie w Archiwum

Felietony warszawskie
A więc, wojna!
Bajania noworoczne
Dwakroć zmyślny
Paragraf 2(1)2
Bez propagandy, rzeczowo
Ratusz bez głowy
Koalicja skwitowana
Dodawać, nie odejmować
Poker o więcej
Rura i łabędź
Feta w nieco gorzkim sosie
Proste marzenia

Starsze teksty znajdziecie w Archiwum

Książki


Email

18.08.2004

Głos prostaka

Muszę dokonać nieprzystojnego wyznania: nie podobają mi się entuzjaści ścieżek rowerowych, którzy i samochody i pieszych pozbawili by praw oraz zagorzali ekolodzy, którzy zmienili by miasto w pastwiska i łąki. Nie lubię też tych, którzy chcą centrum Warszawy, w tym i Stare Miasto, przekształcić w oazę ciszy i spokoju, zasypiającą o 10-tej wieczorem. Wiem, że są to poglądy głęboko niesłuszne, jednak będę się przy nich upierał. A teraz postaram się wytłumaczyć, z czego bierze się moje prostactwo.

Rowerzyści są w wielu wypadkach poważnym zagrożeniem dla pieszych. Wystarczy poczuć jak śmigną tuż obok ciebie na tych swoich monstrualnie szybkich rowerach. Dwa milimetry w bok i wypadek gotowy. Robią tak na chodnikach i w parkach, powodując drżenie serca u matek, spacerujących z dziećmi. Nie robią tego na jezdniach, gdyż tam są stroną zdecydowanie słabszą od samochodów i motocykli. Swoją niechęć do kierowców pojazdów z motorami, wyładowują na pieszych. Narzekając na dżunglę miejską, sami stali się w ostatnich latach ważnym elementem tej dżungli. Gdzież te poczciwe czasy, kiedy cykliści sunęli dostojnie po Warszawie, dbając o kulturę jazdy? Ostatnim co tak rower wodził był chyba minister i poseł, Janusz Onyszkiewicz. Podejrzewam, że dziś nie odważa się wsiąść na rower, żeby go młodzi barbarzyńcy nie stratowali.

Z kolei, ekologowie w trosce o nasze zdrowie są skłonni zablokować każdą obwodnicę w Warszawie, nawet jeśli ma przebiegać pod ziemią. Bo im nie chodzi o ułatwienie życia w mieście, tylko o to, żeby postawić na swoim. Dla zasady i z frustracji, że są lekceważeni. Nie mówię tu, oczywiście, o cwaniakach, którzy wykorzystują hasła ekologiczne do pobierania łapówek od inwestorów budowlanych. To są zwykli kryminaliści. Nie, mówię o ludziach szlachetnych poglądów, których pasja prowadzi jednak do głupoty. Chcieliby, aby wielkie miasta stały się oazą przyrody w naturalnym stanie. A przecież nikt im nie każe żyć w mieście, mogą żyć na wsi.

Podobnie jak nikt nie każe ludziom mieszkać w centrum Warszawy, czy na Starówce. Ktoś, komu się nie podoba gwar wielkomiejski, życie nocne, może wybrać sobie podmiejską dzielnicę willową albo nieco oddalone od centrum miasta stateczne dzielnice typu Mokotów czy Żoliborz. Z ewentualną przeprowadzką nie będzie miał żadnych kłopotów, ponieważ po sprzedaży mieszkania na Starówce spokojnie kupi takąż willę lub dwa razy większe mieszkanie na Mokotowie. Jeśli jednak woli Starówkę, to musi pogodzić się z tym, że takie miejsca służą wielkomiejskim rozrywkom przez całą dobę. Inaczej Warszawa stanie się martwym miastem, a i tak jej już niewiele do tego brakuje.

Ekolodzy, rowerzyści oraz inni maniacy życia zdrowego i w kulturalnych warunkach mogą być, oczywiście, bardzo pożyteczni. Pod warunkiem wszak, że zachowują umiar, a fanatyzm nie mąci im myślenia. Jeśli dzięki nim powstaną w Warszawie obwodnice w tunelach podziemnych, czapki z głów. Jeśli jednak efektem ich działań a boją się ich krzyków władze samorządowe! - będzie opóźnienie budowy nowoczesnych dróg, przez co tysiące ludzi dzień w dzień tkwią w korkach ulicznych, zasłużą sobie na miano szkodników. To przykra etykieta dla pasjonatów, których mowa jest zwykle pełna szlachetnej frazeologii. Starożytni wszak, za Horacym, pouczali, że receptą na powodzenie jest umiar. Aurea mediocritas. Złoty środek. Życie w mieście może i powinno być wygodniejsze niż w tej chwili; zwłaszcza Warszawa ma tu wiele do nadrobienia. Ale to zawsze będzie życie w mieście, a nie środku puszczy.