O autorze

Publikowane w 2005:

Artykuły
Bez zmiłowania, ale z głową
Oczywiście, że chodzi o władzę
Wzięte z sufitu
Gra o asekuracyją
Ja teĹź zapraszam pana premiera!
Zajrzeć pod atrapę
Zbudujmy pomost!

Starsze teksty znajdziecie w Archiwum

Komentarze i felietony
Wojna na przeciąganie
IV RP coraz bliĹźej
Psi vacat
Po PO?
ChĂłr dziewic

Starsze teksty znajdziecie w Archiwum

Felietony warszawskie
A więc, wojna!
Bajania noworoczne
Dwakroć zmyślny
Paragraf 2(1)2
Bez propagandy, rzeczowo
Ratusz bez głowy
Koalicja skwitowana
Dodawać, nie odejmować
Poker o więcej
Rura i łabędź
Feta w nieco gorzkim sosie
Proste marzenia

Starsze teksty znajdziecie w Archiwum

Książki


Email

Konfitury są gdzie indziej

"Po lunchu pracuję do podwieczorku, a potem znów do kolacji. Później jeszcze trochę pracy, rozmowy, lenistwo i czasem brydż, a potem powrót rowerem do college'u o jedenastej. Następnie rozpalam ogień na kominku i pracuję lub czytam do dwunastej, kiedy to idę spać i zasypiam snem sprawiedliwego." Tak C.S.Lewis, autor m.in. "Listów starego diabła do młodego", opisywał w rozmowie z przyjacielem swój dzień powszedni, co odnotował Humphrey Carpenter w książce "Inklingowie" (przekład Z.A.Królicki). Rzecz w tym bezlitośnie ujawnia następnie Carpenter że normalny dzień Lewisa wyglądał zgoła inaczej. Szorowanie podłogi, pranie, wyprowadzanie psa, naprawianie mebli, robienie zakupów i tysiące innych robót domowych. Wszystko pod dyktando apodyktycznej gospodyni domu. Aż dziw, że ten człowiek zdołał w ogóle cokolwiek pomyśleć i napisać! A napisał dużo i to prac wartościowych, że wspomnę "Opowieści z Narni". Przyjacielowi zaś, jak należy podejrzewać, nie tyle opisał swój dzień, ile zwierzył się z marzenia. Tak chciałby żyć i pracować.

Historyjka ta przypomniała mi się, gdy przeczytałem o szykowaniu przez partie polityczne kandydatów na najbliższe wybory. Na Warszawę wszystkie ugrupowania chcą rzucić największe gwiazdy, żeby nas oczarować w tej swoistej rewii piękności. Kandydaci, na sto procent!, zapewnią nas o swoim pełnym poświęcenia trudzie, jaki złożą na ołtarzu Ojczyzny. Przysięgną się też, że od dnia, gdy uzyskają mandat, będą sensownie pracować na rzecz dobra publicznego nawet we śnie.

Nie chcę powątpiewać w ich dobre intencje. Może naprawdę by tak chcieli, podobnie jak innego życia chciał C.S.Lewis? Nie ukrywam zresztą, że ja też bym wolał mieć sensownych polityków, niż tych znanych z rozmaitych afer. Ale przecież marzenia nie mogą nam przysłonić rzeczywistości. I nie chodzi mi o to, że rzeczywistością są afery. Są, owszem. Jednak gangrena przeniknęła część klasy politycznej, a bynajmniej nie wszystkich polityków. Również odpowiedzialność za obecny stan państwa jest zróżnicowana, jak zróżnicowany był udział we władzy poszczególnych ugrupowań i polityków. Podobnie zresztą jest z zasługami, za to, co dobre w III RP. Nie chodzi mi też o banalną konstatację, że są politycy źli, dobrzy i przeciętni. Zakładam ich dobrą wolę i chęć zrobienia czegoś pro publico bono. Na dobrą sprawę, nie mam wyboru: w demokracji głównie politycy mogą wpływać na kształt państwa, jego jakość. Chcę więc czy nie muszę jako obywatel głosować, brać udział w wyborach.

Mój niepokój budzi zgoła co innego. Czy wybrani przez nas politycy rzeczywiście sprawują władzę? Czy tylko, niczym Lewis o wygodnym życiu, o niej marzą? Rzeczywistością ich zaś są nie władza i wpływy, ale stanowiska, tytuły, samochody i sekretarki? Takie przynajmniej odnoszę wrażenie, gdy przyglądam się badaniu przez sądy i komisje śledcze największych afer. Wszędzie tam, w tych aferach, pojawiają się ludzie służb specjalnych (wszelkich, w tym rosyjskich) i ludzie poruszający się w szarej strefie między biznesem i państwem, ulokowani w bankach czy innych szacownych instytucjach, ale na pewno nigdy nie wybrani przez obywateli w żadnym głosowaniu. To oni podejmują decyzje, czyli to oni mają władzę. Jeśli już wychynie gdzieś w tych sprawach jakiś polityk, którego kiedyś wybraliśmy, to najczęściej nic nie widział, wiedział, o niczym nie decydował. Więc może powinniśmy wybierać nie posłów i prezydenta, skoro to tylko atrapa, ale od razu, bezpośrednio te tajemnicze figury, które nie tylko wiedzą, gdzie są w Polsce konfitury, ale i zarządzają całym tym interesem, zwanym dla niepoznaki III RP?