O autorze

Publikowane w 2005:

Artykuły
Bez zmiłowania, ale z głową
Oczywiście, że chodzi o władzę
Wzięte z sufitu
Gra o asekuracyją
Ja teĹź zapraszam pana premiera!
Zajrzeć pod atrapę
Zbudujmy pomost!

Starsze teksty znajdziecie w Archiwum

Komentarze i felietony
Wojna na przeciąganie
IV RP coraz bliĹźej
Psi vacat
Po PO?
ChĂłr dziewic

Starsze teksty znajdziecie w Archiwum

Felietony warszawskie
A więc, wojna!
Bajania noworoczne
Dwakroć zmyślny
Paragraf 2(1)2
Bez propagandy, rzeczowo
Ratusz bez głowy
Koalicja skwitowana
Dodawać, nie odejmować
Poker o więcej
Rura i łabędź
Feta w nieco gorzkim sosie
Proste marzenia

Starsze teksty znajdziecie w Archiwum

Książki


Email

Powrót do archiwum

Porada siepacza

Z młodości pamiętam grę, która nazywała się Chińczyk i rzeczywiście była sprawdzianem prawdziwie chińskiej cierpliwości. Nosiła ona w związku z tym też drugą, nieoficjalną nazwę: Człowieku, nie irytuj się. Myślę o tej grze, gdy obserwuję niektóre zachowania miłościwie nam panującego w mieście stołecznym Warszawie, prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

Było sławetne spieprzaj, dziadu, była złość, że mass-media wyśmiały podjechanie na przystanek autobusowy limuzyną, a ostatnio nieukrywana irytacja na dziennikarzy, chcących zgłębić tajemnicę nagłego pojednania pana prezydenta z panem Gudzowatym, zwanym na Czerniakowie gazrurką. Padły nawet słowa o spisku czy coś w tym rodzaju, o siłach, które chcą przeszkodzić. Ba! A kto w polityce nie chce przeszkodzić konkurentowi?! Byłbyż Lech Kaczyński tak naiwny, że oczekiwał pomocy od tych, którym uprzykrza życie i psuje interesy?!

Nie wierzę w taką prostoduszność. Po co więc te dziwne słowa, po co ta irytacja? Czyż wytoczone Kaczyńskiemu procesy przez Gudzowatego, Wachowskiego, Wałęsę nie nauczyły go jeszcze, że co wolno pleść takiemu pismakowi jak niżej podpisany, nie przystoi mówić poważnemu politykowi, ministrowi sprawiedliwości, prezydentowi stolicy państwa, które stało się jednym z najbliższych przyjaciół współczesnego Rzymu? Owszem, dziennikarze są stronniczy, nie wyważają nadmiernie racji, nieraz przekręcają fakty (a propos, przepraszam Lecha Kaczyńskiego, że przypisałem mu członkostwo w Porozumieniu Centrum, w której to partii nigdy nie był), ale w większości przecież sprzyjają tym politykom, którzy chcą nasz kraj zmienić na lepsze. Doświadczył tego minister Kaczyński, gdy mass-media niemal en bloc wsparły go w próbach uzdrowienia resortu sprawiedliwości. Dosyć uważnie przeglądam gazety warszawskie i mam wrażenia, że z wyjątkiem dodatku miejskiego Trybuny dziennikarze z równym zapałem wspierają dziś prezydenta Kaczyńskiego. Mass-mediom zależy na ładnej, zdrowej i bogatej Warszawie! Sprzeciw wobec poprzedniego zarządu miasta był tego wymownym przykładem. Ale przecież nie oznacza to ślepoty na poczynania tych, z którymi warszawiacy związali swe nadzieje na korzystne zmiany.

Dlatego bardzo mnie zaniepokoiły sygnały, świadczące o tym, że Lech Kaczyński złości się na dziennikarzy i dopatruje w ich działaniach zamierzonej wrogości. Oby tylko nie wytworzył się syndrom oblężonej twierdzy: na Ratuszu, my, ostatni obrońcy prawa i moralności w mieście, a w gazetach, radiach i telewizjach wynajęci do zgładzenia nas siepacze. Na przykładzie konfliktu działaczy SLD z dziennikarzami, możemy właśnie obserwować do czego prowadzi takie absurdalne myślenie. Kaczyńskim nie brakuje wrogów z powodów, powiedziałbym, naturalnych. Co za sens mnożyć ich ponad miarę?!

Ze swej strony udzielę zatem prezydentowi darmowej porady starego siepacza. Proszę nie okazywać irytacji wobec dziennikarzy, gdyż może ona z przyjaciół uczynić wrogów! Krzywe zwierciadło jest bardzo pożyteczne dla tego, kto chce wyciągać wnioski również z własnych błędów. Jak mówi łacińska sentencja: Gaudet tentamine virtus, cnota raduje się, gdy jest wystawiona na próbę. Prezydencką cnotą jest rzetelna służba miastu, a nie bezsensowne utarczki.

Powrót do archiwum