O autorze

Publikowane w 2005:

Artykuły
Bez zmiłowania, ale z głową
Oczywiście, że chodzi o władzę
Wzięte z sufitu
Gra o asekuracyją
Ja też zapraszam pana premiera!
Zajrzeć pod atrapę
Zbudujmy pomost!

Starsze teksty znajdziecie w Archiwum

Komentarze i felietony
Wojna na przeciąganie
IV RP coraz bliżej
Psi vacat
Po PO?
Chór dziewic

Starsze teksty znajdziecie w Archiwum

Felietony warszawskie
A więc, wojna!
Bajania noworoczne
Dwakroć zmyślny
Paragraf 2(1)2
Bez propagandy, rzeczowo
Ratusz bez głowy
Koalicja skwitowana
Dodawać, nie odejmować
Poker o więcej
Rura i łabędź
Feta w nieco gorzkim sosie
Proste marzenia

Starsze teksty znajdziecie w Archiwum

Książki


Email

Wzięte z sufitu

Kiedy trudno zrozumieć jakieś wydarzenie lub zachowanie ludzi, dobrze jest zadać sobie parę prostych pytań. Po pierwsze, komu przyniosło korzyść to, co się stało? Do tego klasycznego, rzymskiego pytania dodaję jeszcze kilka innych. Dlaczego wciąż nie może powstać koalicja PO i PiS? I czego możemy się spodziewać w najbliższych miesiącach? Oczywiście, główny mój kłopot w tym tekście, to brak wiedzy o sprawach zakulisowych. Niczym w teatrze marionetek, mogę jedynie, obserwując zachowania lalek na scenie, domyślać się czy, jak i w jakim celu są pociągane za sznurki.

Pierwszy zauważalny publicznie sygnał, że mogą być kłopoty z utworzeniem rządu PO-PiS pojawił się parę miesięcy przed wyborami, kiedy to „premier z Krakowa” stwierdził stanowczo, że interesuje go tylko rząd osobistości (czytaj: autorski nie koalicyjno-partyjny). Szef PiS-u oponował, ale PO i mass media nie przejęli się tym, gdyż sondaże wskazywały, że PO może zdobyć blisko połowę mandatów w parlamencie. Podobny nastrój zapanował u liberałów, gdy sondaże sugerowały, że Tusk wygra prezydenturę w I turze. Platforma w najczarniejszych snach nie przewidywała przegrania wyborów. Dubeltowa porażka była dla liderów tej partii prawdziwym końcem świata. Czy to jednak tłumaczy późniejszą niechęć do tworzenia rządu z PiS-em? Argument główny - i właściwie jedyny – wysuwany przez Tuska i Rokitę nie wydaje się poważny. Jeżeli bowiem rzeczywiście chodziłoby liberałom o nadmiar władzy skupiony w rękach PiS-u z racji kontrolowania służb specjalnych, to lekiem na to nie byłby przecież postulat uczynienia z Rokity szefa MSWiA. „Premier z Krakowa” ma inne plany polityczne niż szef PO, rywalizacja między nimi była widoczna; porażka wyborcza chwilowo „zamroziła” ten proces. Twierdzenie zatem, że gwarancją bezpiecznego snu Tuska byłoby MSWiA dla Rokity to zaiste dowcip polityczny roku!

Poszukiwania zagubionej odpowiedzi

Dlaczego PO wycofała się z koalicji? Spójrzmy wstecz. Rozpad obozu politycznego, który kontrolował Polskę od kilkunastu lat zaczął się od ujawnienia afery Rywina. Walki między grupami interesu, składającymi się z ludzi finansów i biznesu, mass mediów, służb specjalnych, agentur zagranicznych i polityki, stanęły niczym nie osłonięte przed opinią publiczną. Pierwszy sejmowy śledczy, Jan Rokita, wywindował Platformę na czoło rankingów popularności. Stało się jasne, że wyborcy poprą polityków, żądających radykalnych zmian w państwie, a przy tym wiarygodnych. Po odejściu Kwaśniewskiego z Pałacu Prezydenckiego mogło więc dojść w Polsce do wydarzeń niekontrolowanych przez dotychczasowy układ władzy. Platforma Obywatelska była w tej optyce postrzegana jako element stabilizujący ponieważ u jej poczęcia stali ludzie związani ze służbami specjalnymi (Olechowski); wielu liberałów prowadziło biznesy wspólnie z ludźmi układu władzy, także w mass mediach. Nieprzypadkowo przecież Kwaśniewski podkreślał element kontynuacji między sobą i przyszłą prezydenturą Tuska. Wielu komentatorów zachwalało spodziewaną koalicję rządową PO i PiS określeniami w rodzaju: „równowaga” i „kontynuacja i zmiana”. PO to kontynuacja, PiS – to zmiana. Gwarancją bezpieczeństwa dla władzy dotychczasowej był akcent na kontynuację, co miało wprost wynikać z wieszczonego na wszystkie sposoby triumfu wyborczego PO.

Przegrana przez PO urzędu premiera i prezydenta spowodowała, że dotychczasowy układ władzy poczuł się poważnie zagrożony. Jeśli zatem pojawił się – wypowiedziany przez Rokitę i Tuska - polityczny temat pod nazwą „brak poczucia bezpieczeństwa”, to myślę, że odnosi się on do tej właśnie sytuacji.

Czy jednak – przyjmując, że moje rozumowanie jest trafne, choć nie wykluczam, że może być wytworem spiskowej teorii dziejów i potwarzą wobec liberałów – nie mądrzej byłoby dla PO wejść do tego rządu na warunkach zbliżonych do propozycji PiS-u? Istotą oferty Kaczyńskiego pod adresem PO było przecież rozumowanie mniej więcej takie: dostajecie kontrolę nad olbrzymimi pieniędzmi (ministerstwo rozwoju), co pozwoli wam zbudować duży i mocny obóz polityczny, w zamian mamy razem dokonać zmian ustrojowych na rzecz silnej prezydentury i rozbić dotychczasowe układy. PiS-owi tak zależało na tym planie, że zaoferował Platformie znacznie więcej niż sam by dostał w razie przegranych wyborów. Premier Marcinkiewicz dorzucił jeszcze administrację (wojewodowie plus kilkadziesiąt tysięcy stanowisk w terenie). Można ze stuprocentową pewnością założyć, że zawarcie podobnego układu z Kaczyńskimi dałoby Tuskowi spokojny sen. Dorn, Wasserman i Ziobro, nawet, gdyby przyszło im do głowy wyłamać się z umowy koalicyjnej, nie mieliby do tego wystarczającej siły politycznej. Zresztą, bokserzy świetnie wiedzą jak efektywną metodą w sytuacjach kryzysowych jest klincz. Bokser słabszy, po mocnym ciosie – a do tego można porównać niespodziewanie przegrane wybory - „przykleja się” do swojego rywala, nie daje mu przestrzeni do zadania kończącego uderzenia. Platforma mogła spokojnie przykleić się rządem do PiS-u. Ale widać to nie Kaczyńscy są dla Tuska punktem odniesienia przy decyzji o zawarciu lub nie koalicji rządowej. I wcale nie chodziło mu o sanację Polski lub o unikalną szansę – przy pomocy rozdziału pieniędzy na rozwój regionalny i stanowisk w terenie - budowy własnego, wielkiego obozu politycznego, jaką by zyskał będąc w rządzie. Więc o co? Co mogło być silniejszego od wymienionych pokus? Co było punktem odniesienia dla liderów PO? Odpowiedź, jakby ona nie brzmiała dla Platformy brutalnie, nasuwa się jedna. Chodzi o dotychczasowy układ władzy. Tę władzę trudno precyzyjnie określić ponieważ jest wewnętrznie zróżnicowana. Różne są, co oczywiste, agentury zagraniczne. Ale także ludzie służb specjalnych, mass mediów, finansów, biznesu i polityki noszą rozmaite barwy. Było to widać, gdy doszło do jawnego konfliktu Kwaśniewski-Miller. Dziś połączył ich strach przed konsekwencjami wyborów. Ale część już na pewno szuka swego miejsca w nowym obozie rządowym.

Gra bieżąca: przekreślić wybory

Popatrzmy na wynik wyborów parlamentarnych i prezydenckich z punktu widzenia dotychczasowego układu władzy (finanse-biznes-mass media-służby specjalne-agentury zagraniczne-politycy). Premier i prezydent z PO byłby sygnałem, że trzeba się nieco posunąć na bok, ale da się wytrzymać. Premier i prezydent z PiS-u oznacza, że trzeba się posunąć o wiele bardziej; co gorsza, trudno przewidzieć jak bardzo. Co więc można zrobić w tej sytuacji? Nie dopuścić do powstania rządu i doprowadzić do przedterminowych wyborów? To jednak ryzykowne, gdyż łaska wyborców na pstrym koniu jeździ i nie można wykluczyć, że w efekcie PiS uzyskałby większość w parlamencie. Bezpieczniej zapewne jest doprowadzić do powstania rządu słabego, uzależnionego od „Samoobrony”, LPR-u i PSL-u, czyli partii, które same z siebie –zwłaszcza dwie pierwsze z wymienionych - będą destabilizować i kompromitować układ rządowy, a gdyby się z tym „ociągały”, to zawsze można w nich pociągnąć za właściwe sznurki. Ewentualne przedterminowe wybory odbyłyby się za rok, gdy PiS świeciłby już oczami za zużyty rząd. Można też zastanowić się nad wariantem, gdy misję tworzenia rządu otrzymuje od Kwaśniewskiego Jan Rokita. Konsekwencją porażki tej misji byłoby, jak wiadomo, rozpisanie przez prezydenta przedterminowych wyborów na styczeń 2006r. Może więc nie byłaby to misja straceńcza? Nie takie cuda widywano w parlamencie.

Który z wariantów będzie w grze zobaczymy już niebawem, przy głosowaniu nad rządem Marcinkiewicza. Każdy ma zalety dla dotychczasowego układu władzy ponieważ de facto minimalizuje albo wręcz przekreśla skutki wyborów parlamentarnych. Większość wyborców zagłosowała na sanację państwa dokonaną przez koalicję PO i PiS. Będą ponowne wybory, albo rząd politycznie słaby, do administrowania, nie do rządzenia.

Rzecz jasna, dotychczasowy układ władzy nie musi do tego, co się dzieje między PO i PiS-em przykładać ręki. Ambicje i emocje polityków decydują o przebiegu wydarzeń. Można to zresztą efektownie „sprzedać” obywatelom: znowu ci prawicowi popaprańcy wszystko schrzanili! Za tym zgiełkiem łatwiej schować obraz bardziej zbliżony do rzeczywistości. Otóż, gdyby dotychczasowy układ władzy zachowywał się biernie, to musiałby nie mieć instynktu samozachowawczego. A ma. Władza prawdziwa (finanse, biznes, mass media, służby specjalne, agentura zagraniczna, politycy) nie może być poddana fluktuacjom tak niepewnym, jak demokratyczne wybory. W wyniku wyborów obsadza się stanowiska, nie władzę.

Plotę bzdury? Możliwe. Są jednak dwa papierki lakmusowe, które wykażą, czy moje przypuszczenia to wykwit teorii spiskowej czy przejaw realizmu? Pierwszy, czy PO wejdzie jednak do koalicji? PiS przecież cały czas, demonstracyjnie wręcz, zostawia drzwi otwarte. Skład rządu Marcinkiewicza jest tego dowodnym przykładem I drugi sprawdzian – czy zostaną podjęte próby zminimalizowania, przekreślenia w sensie politycznym, wyników wyborów prezydenckich? Konstytucja nie pozwala tu na takie gry jak z rządem, ale to wcale nie znaczy, że nic się nie może wydarzyć. Najpewniej cała sprawa ostatecznie rozegra się za kulisami. Może za 50 lat rozeznają ją historycy, którzy uzyskają dostęp do archiwów polskich, amerykańskich, rosyjskich i kościelnych? My będziemy świadkami kolejnych odsłon teatru marionetek. Nie jest wykluczone, że grupy polityczne, dążące do sanacji państwa – m.in. PiS, nb. z coraz mocniejszą frakcją zbliżoną do Kościoła i Opus Dei – zyskają wsparcie USA, a dzięki temu przeciągną na swoją stronę część dotychczasowego układu władzy w Polsce. Wówczas mają szansę wygrać bitwę, której odpryskiem jest na pozór absurdalna niemoc zawiązania koalicji. Wtedy PiS zbuduje obóz polityczny na wzór amerykańskiej partii republikańskiej (centrum i na prawo od centrum), wchłaniając w siebie również elementy radykalne. PO zaś zamiast – na co miałaby olbrzymią szansę przystępując do koalicji rządowej - zbudować prawdziwie amerykańską partię demokratyczną (centrum i na lewo od centrum), będzie coraz bardziej uwikłana w gry opozycyjne, coraz słabsza finansowo i organizacyjnie. Za parę lat znajdzie się w żelaznym uścisku imadła PiS–u i odrodzonego SLD. Polska scena polityczna ustabilizuje się, marginalizując Platformę.