O autorze

Publikowane w 2005:

Artykuły
Bez zmiłowania, ale z głową
Oczywiście, że chodzi o władzę
Wzięte z sufitu
Gra o asekuracyją
Ja teĹź zapraszam pana premiera!
Zajrzeć pod atrapę
Zbudujmy pomost!

Starsze teksty znajdziecie w Archiwum

Komentarze i felietony
Wojna na przeciąganie
IV RP coraz bliĹźej
Psi vacat
Po PO?
ChĂłr dziewic

Starsze teksty znajdziecie w Archiwum

Felietony warszawskie
A więc, wojna!
Bajania noworoczne
Dwakroć zmyślny
Paragraf 2(1)2
Bez propagandy, rzeczowo
Ratusz bez głowy
Koalicja skwitowana
Dodawać, nie odejmować
Poker o więcej
Rura i łabędź
Feta w nieco gorzkim sosie
Proste marzenia

Starsze teksty znajdziecie w Archiwum

Książki


Email

13.01.2005
Dziury w serze

Nowy rok prowokuje do bilansów.

Od czasu objęcia prezydentury przez Lecha Kaczyńskiego Ratuszem nie wstrząsnęła ani jedna większa afera korupcyjna. To, jak na stan III RP, całkiem dobry wynik. Mam nadzieję, że ten rok nie przyniesie zmian na gorsze. Również, jeśli chodzi o przekształcenia urbanistyczne Warszawy i poprawę jej wyglądu można, jak się zdaje, z ufnością patrzeć w przyszłość. Władze miasta sądząc z ich wypowiedzi - wiedzą, co i jak sensownego zrobić w tej dziedzinie. Życzyć im i sobie należy tylko, żeby nie zabrakło zamożnych inwestorów prywatnych. Nadszedł czas realizacji; same słowa i plany to już zbyt mało.

Warto też zauważyć, że z mass mediów zniknął dyżurny temat z poprzednich lat, czyli fatalny los bezdomnych zwierząt w mieście i skandaliczne zdarzenia w schronisku "Na Paluchu". Najpewniej procentuje tu osobiste zainteresowanie i troska prezydenta o warszawskie koty i psy. Oby tylko nie zapomniał on, że urząd, jak to urząd, ma tendencję do psucia się i nie zawadzi być czujnym.

Lech Kaczyński ma, oprócz zwierząt, jeszcze jedną pasję: bezpieczeństwo obywateli. Tutaj zmiany są zbyt wolne, żeby kogokolwiek mogły zadowolić, choć statystyki wskazują na pozytywne tendencje. Reszta spraw ważnych, niestety, w polskiej normie, czyli ciągle zabagnionych. Mam tu na myśli np.fatalną miejską komunikację (z chlubnym wyjątkiem metra), uparte trwanie starych i pojawianie się nowych barier dla niepełnosprawnych w ich ekskursjach po mieście, przedłużające się i marnej jakości remonty warszawskich ulic.

Rzecz jasna, ileś spraw toczy się automatycznie i nikt się nimi nie interesuje, dopóki nie wydarzy się coś widowiskowego, jak np.dwukrotny brak prądu na prawie całym Mokotowie. Wtedy też okazuje się, że Warszawa jest nieprzygotowana na sytuacje kryzysowe i nie daj nam Bóg jakiegoś kataklizmu czy aktu terroru.

A co na wszystkie złe zjawiska mówią nasi miejscy generałowie? Rzecz w tym, że to oni, a właściwie ich liczba, sami są przejawem choroby. Pan prezydent Warszawy ma chyba aż pluton zastępców, gdy prezydent USA tylko jednego. Oprócz zastępców, Lech Kaczyński dysponuje kompanią dyrektorów biur i batalionem naczelników wydziałów. Do tego trzeba doliczyć dywizję urzędników szczebla kierowniczego w dzielnicach, no i całą armię urzędników szeregowych. To koniecznie trzeba zmniejszyć! Najlepiej to zrobić, upraszczając strukturę zarządzania. Jeśli wiceprezydenci są tacy znakomici, to mogą bezpośrednio kierować najważniejszymi biurami. Jeśli dyrektorzy biur są kompetentni, to nie potrzebują nadzoru w postaci wiceprezydentów. Doprawdy Lech Kaczyński z jednym zastępcą to całkiem dość. Podobnie w biurach, gdzie dyrektor nie musi mieć kilku zastępców, a wystarczą kompetentni naczelnicy itd.itp., aż do najniższego dzielnicowego szczebla.

Namawiam pana prezydenta, żeby do listy noworocznych postanowień dodał pozycję pt.uproszczenie i odchudzenie warszawskiej administracji. Konkretne działania w tej sprawie - jak np. likwidacja szczebla zastępców na poziomie prezydenta, dyrektora i naczelnika - byłyby namacalnym świadectwem troski o pieniądze podatnika i o skuteczne zarządzanie. Jak wiadomo, rozbudowana administracja zajmuje się głównie problemami, które sama sobie stwarza, wszystko inne mając za nic. Byłoby fatalne dla Lecha Kaczyńskiego, gdyby w otoczeniu armii bitnych generałów padł ofiarą tej oczywistej reguły. A później, zdziwiony, pytał słowami Brzechwy: "skąd się wzięły dziury w serze?".